czwartek, 15 lipca 2010

32st.C, bilans dwulatka i skwierczące refleksje mamuśki




Na początek - nigdy dotąd nie pisałam bloga (pamiętnika w zasadzie też - kilka nieudanych prób się nie liczy, chyba?), tak więc pewna drętwota i toporność moich przemyśleń no cóż... mam nadzieję że "ujdzie w tłoku". Na moje usprawiedliwienie działa fakt, że od czasu szkoły średniej- a to oznacza ... 12 ?lat... (boże drogi jak to możliwe że 12!!!)- nie miałam powodów (ani czasu ... - ale akurat to nie jest dobre usprawiedliwienie , bo teraz też nie mam czasu a jednak piszę ...hmm ) do pisania wypracowań pod okiem mojej ukochanej psorki od polskiego (dawała wycisk kobitka). 

Ale wracając do tematu (mam tendencję do masy dygresji niemalże jak Prezydent Warszawy Gronkiewicz-Waltz - hhihi kwestia przyzwyczajenia). No więc ... wracając do tematu. Jestem Etatową Mamą co w praktyce oznacza ładniejszą nazwę "kury domowej" (chociaż kurą się nie czuję ani Matką Polką). Do wyboru takiej ścieżki kariery "zawodowej" i  rozwoju osobistego nikt mnie nie zmuszał , no chyba poza oczywistymi refleksjami nad skutkami powrotu do pracy zawodowej (oraz doświadczeniem ich na własnej skórze) i wspomnieniami własnego dzieciństwa z kluczem u szyji. Efekt wielu przemyśleń, prób i błędów,oraz realiów rodzinno-osobistych. Dodam, że łatwo nie było mi zostać Etatową Mamą (zwłaszcza przy moim temperamencie) i zajęło mi aż 4 lata aby znaleźć spokój wewnętrzny i satysfakcję z tego kim jestem i co robię. I tak zostałam Etatową Mamą.

 Różne dni bywają : są takie które mnie całkowicie zaskakują , okazuje się że mam w domu 2 aniołki które świetnie ze sobą współpracują (nie mając przy tym na celu doprowadzić mnie do stanu wulkanu Eyjafjallajokull) i nadzwyczaj często słyszę "dobrze mamusiu" . "To cud chyba jakiś" myślę sobie wówczas i chłonę te cudowne chwile jak gąbka wodę, starając sobie zrobić jak największy zapas pozytywnej energii, dobrych fluidów, cierpliwości i książkowej miłości matczynej i czego jeszcze się da ... bo wiem że jutro będzie ... nie konieczne gorsze (ale też niekoniecznie lepsze) ale różne, inne a napewno zaś jakieś będzie. Zatem korzystam z chwili i ładuję bateryjki (różna skuteczność tego zabiegu bywa).

Czasami jednak po innym wyjątkowym dniu, kiedy całodniowe negocjacje z dwójką moich terrorystów nic nie dały i bomba wybuchła (czyli ja) ma się ochotę nie tyle z kimś pogadać co zrobić sobie "sesję psychoterapeutyczną". I tu pojawia się BLOG. Z natury jestem gadułą (co chyba widać), jako kobieta, istota empatyczna, uczuciowa i gadatliwa miewam chwilę kiedy mam potrzebę wygadania się, nie po to aby poplotkować ale po to aby wyrzucić z siebie te emocje które siedzą w środku mnie. I tu pojawia się problem ... ponieważ we wszystkich filmach babskich, lub o babskich sprawach wszystkie BABY mają inne BABY (czyli przyjaciółki), które pojawiają się ZAWSZE w odpowiedniej chwili, i  ZAWSZE wiedzą co należy powiedzieć (lub niepowiedzieć) i zrobić (z reguły przy butelce czerwonego wina - ten etap akurat podoba mi się) aby ta druga BABA poczuła się kochana, najlepsza na świecie i wogóle lepiej. Co prawda zastanawia mnie fakt jak one to robią, mając pracę zawodową, że gadają do rana, potem jeszcze mają siły na joging  i do pracy wpadają świeżutkie i wypoczęte jak gdyby nigdy nic (ale to pewnie ten joging). Z drugiej strony te rozważnia nie mają większego sensu bo jakimś cudem nie mam własnej BABY! (może to oznacza że nie jestem 100%kobietą...?). W każdym bądź razie nie mam komu się wygadać. Nooo ... mam męża, ale .... nooo .... wiecie..... to w końcu MĄŻ a do tego FACET!!! Kocham go bardzo, bardzo, bardzo (choć jak widzę ten upieprzony zlew, lub pierdolnik na stole to akurat trochę inne uczucia mną targają ... nie istotne dla meritum sprawy) ale to jednak MĄŻ.  No i biorąc pod uwagę jego predyspozycje genetyczne (a raczej ich brak) uwarunkowane rozwojem ewolucyjnym oraz jedno Y zamiast X w chromosomach... no cóż akurat to jest ta jedna z rzeczy, które leżą poza możliwościami faceta (chyba że jest gejem - ale nikogo takiego nie znam).  Nie jestem też zwolennikiem biegania po lekarzach od wywnętrzniania się (i nie mówię o chirurgach), poza tym nie stać mnie na nich. Zresztą mam wrażenie z psychiatrami i psychologami to jest trochę jak z mechanikiem:  idziesz na przegląd a okazuje się że masz klocki hamulcowe do wymiany, wahacze, a przydałoby się też amortyzatory no i skrzynia biegów już coś nie tego. Taaa .... lepiej uważać, bo przeanalizują cię do stryjecznej ciotki twojego prapradziadka.

Poza tym blog to jeszcze jedno : anonimowość w sieci .W obliczu takich argumentów BLOG wydał mi się ciekawym rozwiązaniem potrzeby gadania niedomęża, podzielania się przemyśleniami i postukania dla zabicia czasu. A jak jeszcze ktoś z tego skorzysta ... no cóż "milo" jak mawia moja 2 letnia Aniołecka.

Pozostawiam te przemyślenia z upałami w tle. Czeka mnie jeszcze jeden, heroiiczny wręcz, wysiłek (biorąc pod uwagę aurę na zewnątrz) - zaliczenie bilansu 2 latka i 6 latka w jednym. Pewnie przeżyję (JAKOŚ) ten wypad ale o tym następnym razem (może wieczorem przy szklaneczce aperitifu?  ;-) ).

:)




"Dorośli nigdy nie rozumieją niczego sami i dzieci są zmęczone wiecznym udzielaniem im wyjaśnień." (Antoine de Saint-Exupéry — Mały Książę)