wtorek, 22 marca 2011

Refleksje własne


Czy kiedykolwiek zastanawialiście się nad tym jak nasze dzieciństwo wpływa na to, jakimi rodzicami jesteśmy?

Do tej refleksji skłoniły mnie moje doświadczenia oraz wydarzenia z rodzaju "rodzinno-osobiste" z ostatnich paru dni.

Zapewne każdy z nas kiedyś, chociaż raz  pomyślał o swoich rodzicach lub ich metodach wychowawczych :„nie będę tak traktować swojego dziecka". A może nie, może się mylę, może większość miała szczęśliwe i godne naśladowania dzieciństwo... Jeśli tak to tym szczęśliwcom z całego serca gratuluję... i zazdroszczę. 
Moje dzieciństwo generalnie ujmując było... a raczej go nie było... całkowicie podporządkowane jednej osobie i jednemu celowi - uszczęśliwić mamę. Tyle tylko, że jeszcze do niedawna w życiu bym tego nie przyznała! Zwłaszcza przed sobą samą.
            Przez całe swoje nastoletnie życie myślałam, że wiem, na czym cały pic polega i że: „nie będę popełniać takich błędów jak moja mama... Przez całe dorosłe życie (no fakt dużo go nie upłynęło... raptem 15 dorosłych wiosen, ale i to wystarczyło) walczyłam z obrazem mojej matki we mnie, walczyłam z jej błędami, by nie być jak ona. Wydawało mi się, że jestem twardo stąpającą po ziemi samodzielną  dorosłą kobietą, żoną, matką. A, że czasami w domu się układało...no cóż wskażcie mi takiego, któremu zawsze się układa. Były wzloty i upadki,  ale parłam przed siebie i zamykałam oczy na te chwile, kiedy jako rodzic, jako matka całkowicie się nie sprawdzałam... A z czasem takich chwil było coraz więcej.
Aż któregoś dnia mój własny organizm powiedział "basta!". Zaczęłam mieć problemy ze snem. Oczywiście pomimo opinii lekarza: "stres" i "potrzebuje pani porady specjalisty" nie widziałam takiej potrzeby. 
Jeszcze na głowę nie upadłam żeby ze zwykłymi problemami z zasypianiem latać po psychologach jak jakaś.... psychiczna? 

Przejdzie, myślałam sobie, trochę odpocznę i przejdzie. Ale nie przechodziło, a nawet było coraz gorzej, już nie problemy z zasypianiem, ale klasyczna bezsenność i prochy na zasypianie. Prochy, po których rano wstawałam jak kopnięta przez muła, warczałam na dzieci... bo niewyspana, głowa boli a w ogóle to jakaś taka upierdliwość im się trafiła czy co?

I za czymś goniłam, czegoś szukałam, tak bardzo, że nie mogłam usiedzieć na miejscu. Ledwo się wprowadziliśmy na nowe mieszkanie, a ja już planowałam - dom zbudujemy. Nie stać nas? Nic prostszego z mamusią wybudujemy. Razem to nas stać, i nawet lepiej, bo przecież przyjdzie taki czas że mamą trzeba się zaopiekować, bo ona sama taka i całe życie - zaharowana samotna matka, więc trzeba jej wynagrodzić. Nie wiem, jakim cudem, ale przekonałam mojego M, że to naprawdę zaje fajny plan. Że dom dwurodzinny   postawimy, razem, ale osobno i ogród mieć będziemy - po prostu Raj!

Goebbels by się takiej propagandy nie powstydził! 

Aż wreszcie któregoś pięknego, letniego dnia spadła bomba … dowiedziałam się, że moja ulubiona z teściowych (bez przekąsu pisane! zapewniam wszystkich niedowiarków- uwielbiam swoją teściową) jest uzależniona od alkoholu i od 1, 5 roku poddaje się terapii. Jeszcze wtedy nie wiedziałam ile ta wiadomość od męża, skąd inąd zaskakująca, (ale ponoć zawsze tak jest), zmieni w moim życiu. To dzięki niej zaczęłam zagłębiać się w temat stosunków mama – ja. Jednakże ciężar gatunkowy problemu był zbyt przytłaczający jak dla mnie, nie dawałam rady. Rozsypywałam się, co prawda już od dłuższego czasu, ale wówczas pod koniec zeszłego lata poczułam się całkowicie wypalona emocjonalnie i psychicznie. I to wtedy zdecydowałam się poprosić o pomoc fachowca.

Jak trudno jest poprosić kogoś o pomoc zrozumie tylko ten, kto tak jak ja został wytresowany na osobę, która zawsze i we wszystkich sytuacjach radzi sobie sama, dba o wszystkich, dookoła ale nigdy o siebie, to, co robi, robi z pełnym poświęceniem i nigdy nie prosi o pomoc innych, bo to oznaka słabości i rozczulania się. W myśl zasady ‘Licz na siebie i do 10”. Kardynalnej zasady mojej mamy.

Dziś jestem po 6 miesiącach terapii, a od 2 dni po konfrontacji z mamą. Nie jest łatwe przeciwstawić się toksycznemu rodzicowi. Nie jest łatwe ujrzeć go takim, jaki jest. To potwornie boli, kiedy uświadamiasz sobie, że takiemu rodzicowi nie zależy na Twojej miłości… On chce tylko jednego abyś był podporządkowany, spełniał jego oczekiwania i troszczył się o jego emocje i samopoczucie. 

Toksyczny rodzic nie bierze rzeczywistej odpowiedzialności za swoje życie i wybory a także emocje. Zawsze winny, odpowiedzialny jest Ktoś, a najczęściej Ty – jego dziecko. Za to, że moja mama była sama przez całe życie (rodzice rozwiedli się, gdy miałam 7 lat) był winien mój ojciec drań. Za to, że obrywałam pasem przez 3 bite lata niemalże codziennie, byłam winna ja. Za wszelkie smutki mojej matki (także wynikające z tego, że komunikowałam swoje potrzeby) byłam winna ja.

W ostatni weekend poszłam na rozmowę z mamą. Pierwszy raz w całym swoim życiu powiedziałam jej, co czuję, co czułam, jako bite i tyranizowane dziecko bez prawa do własnego zdania, bez prawa do wyrażania swoich potrzeb, jak to wpłynęło na moje życie oraz czego chcę… A chcę żyć bez odpowiedzialności za matkę, bez odpowiedzialności za jej życie, emocje i wybory, chcę móc skupiać się na swojej rodzinie i swoich potrzebach bez poczucia, że odbieram coś matce.

Fakt, że powiedziałam to mamie, bynajmniej nie oznacza że jej nie kocham. WRĘCZ PRZECIWNIE! Kocham ją bardzo. I wiem, i pamiętam, że nie było jej łatwo, że z wieloma rzeczami zmagała się sama, że przekazała mi także dużo dobrego np.: nauczyła mnie że miłość i zaufanie w związku jest najważniejsze. 
Mam tego świadomość i kocham ją za to a także dlatego że jest moją mamą. 


Natomiast nie zmienia to faktu, iż bardzo mnie przy tym krzywdziła, że krzywda ta wypaczyła mój obraz samej siebie, wiarę we własne możliwości i tak naprawdę nie pozwoliła mi dojrzeć jako w pełni dorosłej i samodzielnej. Nie zmienia też to faktu, że moja mama nie akceptuje mojej niezależności i dorosłości, prawa do samostanowienia i do samorealizowania. Nie zmienia to faktu, że mama oczekuje ode mnie abym ją traktowała na pierwszym miejscu, przed sobą i moją rodziną. A ja tak już nie potrafię i nie chcę być zależną od jej akceptacji i nastrojów tak jakby to co mama o mnie myśli definiowało to kim jestem. Bo tak nie jest.

Takie otwarcie się kosztowało  mnie wiele pracy nad sobą samą, i wiele mnie kosztowało znaleźć w sobie siłę, aby powiedzieć mamie, że chcę żyć dla siebie a nie dla niej. Nie zrozumiała. Przyjęła moje wyznanie, jako akt zdrady. Być może zrozumie kiedyś… a może nigdy. Nie zamierzam na to czekać… już nie, rok temu bym czekała, ale dziś już nie.

I taka mnie refleksja nachodzi … tak łatwo jest powołać nowe życie na świat, tak łatwo jest je stłamsić pod pozorem miłości. 

Nie jest prostym zadaniem być kochającym, wspierającym i rozwijającym rodzicem, który pokazuje świat. Niektórym z nas jest trudniej, jeśli niosą ze sobą bagaż własnego nieudanego dzieciństwa, jeśli zabrakło im wzoru rodzica, jeśli wychowali się w domu, w którym dzieci się „posiadało” jak magnetowid lub psa… Skąd mają wiedzieć, co robią źle i że robią źle… Ale możemy pracować nad sobą, bo my mamy wybór a nasze dzieci już nie, one mają tylko nas.

Ten artykuł znalazłam w necie: "8 przykazań nie toksycznego rodzica". Warto go przeczytać i NIE BYĆ toksycznym rodzicem.





"Dorośli nigdy nie rozumieją niczego sami i dzieci są zmęczone wiecznym udzielaniem im wyjaśnień." (Antoine de Saint-Exupéry — Mały Książę)