Ciąża, poród i trudne początki

Matczyna miłość pojawia się z czasem 

Po urodzeniu dziecka młoda mama powinna dać sobie czas na stworzenie więzi z maleństwem, mówi Katarzyna Schier, psycholog i psychoterapeutka, wykładowca na UW. 

Czy miłość macierzyńska jest instynktowna, czy musimy się jej uczyć? 

Zadaje pani klasyczne pytanie z cyklu „co było pierwsze: natura czy kultura?”. Ani lekarze, ani psychologowie, ani antropologowie nie dają na nie jednoznacznej odpowiedzi. 

Co w takim razie wiemy na pewno? 

To, że kiedy rodzi się dziecko, zarówno ono, jak i matka mają gotowość do wchodzenia w relacje i tworzenia więzi. Wiele kobiet już w czasie ciąży ma w stosunku do nienarodzonego bardzo pozytywne uczucia, które czasem nazywa miłością. W kolejnych miesiącach te uczucia, podobnie jak myśli i wyobrażenia na temat dziecka, ewoluują. Według jednej z koncepcji poród stanowi pewna granicę - odtąd matka zaczyna postrzegać noworodka jako część siebie, która jest na zewnątrz. Stąd niektórzy uważają, że matkom biologicznym jest łatwiej opiekować się maleństwem niż matkom adopcyjnym czy babciom albo nianiom. Mają więcej motywacji i siły do opieki. Wciąż jednak trudno w tych pierwszych dniach mówić o pełnej macierzyńskiej miłości. Proszę zwrócić uwagę, że pod określeniem "gotowość do wchodzenia w relacje" tkwi założenie, że ta relacja, a więc także uczucie, mają dopiero szansę się stworzyć. Żeby to nastąpiło, dwie osoby (matka i dziecko) muszą najpierw lepiej się poznać - swój temperament i reakcje - a potem dostroić do siebie. 

Czy kobieta w ciąży albo nawet świeżo upieczona mama powinna się więc martwić, że „coś z nią jest nie tak”, jeśli patrzy na swój brzuch albo na narodzone maleństwo i... niewiele czuje? 

Nie. Ten niepokój matek jest jednak bardzo częsty i wynika z ogromnej presji społecznej, że powinny kochać swoje dzieci apriorycznie. Nie daje im się czasu na zadzierzgnięcie więzi. Niejedna mama obwinia się więc, że na przykład sprawuje opiekę nad noworodkiem trochę mechanicznie, podczas gdy można to uznać za zupełnie normalne. 

Od czego zależy to, jak szybko tę więź uda nam się stworzyć? 

Na szybsze nawiązanie więzi z dzieckiem mają większe szanse kobiety, które dobrze przechodziły ciążę, mogły się w tym czasie zająć sobą i swoimi uczuciami, nie były osamotnione ani przed, ani po porodzie, a ten z kolei przebiegał bez komplikacji. Ale odgrywają tu rolę także inne czynniki. Nawet to, czy w szpitalu kobieta miała dość przestrzeni dla siebie i dziecka, czy raczej była stłoczona w jednym małym pomieszczeniu z wieloma innymi zestresowanymi kobietami i ich płaczącymi noworodkami. 

A co w tym wszystkim jest najważniejsze? 

To, jak wyglądają relacje tej młodej kobiety z jej własną matką. Najłatwiej jest tym, które miały okazję się przekonać, jak to jest być kochaną prawdziwą miłością macierzyńską. Tym, o które matki się troszczyły, wpoiły im ufność do świata i do siebie. Pomogły stworzyć pozytywny obraz własnej kobiecości i seksualności. Pokazały, że macierzyństwo jest przede wszystkim radością, a nie udręką, a teraz towarzyszą córce w jego początkach. 

Mają być przy niej w sensie dosłownym, fizycznym? 

Niekoniecznie. Nie mam na myśli ani trzymania córki za rękę w czasie porodu, ani bycia przy niej przez cały czas w pierwszych tygodniach życia maleństwa. Chodzi mi raczej o pewną emocjonalną dostępność. Dobrze, jeśli córka ma świadomość, że może zadzwonić do swojej mamy i poprosić o pomoc. Jeśli wie, że będzie wysłuchana i znajdzie pociechę. Gdy może liczyć na słowa: "Nie martw się, że dzisiaj nie zrobił kupki. To się niemowlętom zdarza, zrobi pewnie jutro", a nie tylko na przestrogi i napomnienia, co jako matka robić powinna. 

Nie wszystkie kobiety mają takie wsparcie. 

Niestety. Pewna matka na wieść o tym, że jej córka jest w ciąży, zaczęła sobie kupować kremy na rozstępy. Miała tak ogromne problemy z własnym przemijaniem, że nie była już w stanie pomóc swemu dziecku w tym trudnym i ważnym dla niego okresie, a wręcz rywalizowała z nim. Inna z kolei na czas porodu córki zaplanowała sobie operację. Nie chodziło o zabieg ratujący życie, tylko o drobną korektę kolana. Przez pierwsze cztery miesiące życia wnuka była więc zajęta głównie własnym zdrowiem. W takich przypadkach młode kobiety zostają ze swym macierzyństwem same. Często są tym zaskoczone, chociaż zwykle było to do przewidzenia. Jeśli bowiem dochodzi do takich sytuacji, to znaczy, że więź między matką a córką nigdy nie dawała oparcia. I, niestety, istnieje ryzyko, że córka przekaże ten wzorzec dalej. Będzie traktowała swoje dziecko w podobny sposób, jak sama była traktowana. 

Można temu jakoś zapobiec? 

Chciałoby się powiedzieć: trzeba przestać chronić dobry obraz matki, jaki nosimy w sobie. To nie znaczy, że powinnyśmy ją potępiać czy odwrócić się od niej. Dobrze jest spojrzeć prawdzie w oczy i dopuścić do siebie myśl, że mama nie potrafiła się nami dobrze zaopiekować. Może z powodu bardzo trudnego życia, problemów małżeńskich albo tego, że sama była tak właśnie wychowywana... To jednak nie zmienia faktu, że nie najlepiej wywiązała się ze swojej roli. 

To może być trudne... 

Tak. W istocie dowiedziono, że nawet jeśli mówimy: "Moja matka była okropna", to ogromną częścią psychiki nadal staramy się ją, a więc także nasz spokój psychiczny, chronić. Normalną reakcją każdego organizmu jest przecież ucieczka przed bólem. Wolimy więc zaprzeczać i unikać stawiania sobie trudnych pytań. 

Czas po porodzie to też nie najlepszy moment na konfrontowanie się z bolesną prawdą... 

Część kobiet potrafi jednak zrobić to wcześniej. Innym udaje się to później. To o tyle optymistyczne, że nie jesteśmy skazani na popełnianie błędów naszych rodziców. Wybranie innej ścieżki jest trudne, ale nie niemożliwe. 

Nawet jeśli jesteśmy świadome, że nasza matka nie była wystarczająco dobra, to poczucie osamotnienia pozostaje. Jak sobie z nim poradzić? 

Możemy znaleźć tzw. zastępczą matkę, czyli dojrzałą kobietę, która będzie pełniła funkcję kojącą. To może być np. starsza przyjaciółka czy ciocia, która sama ma dzieci. Oczywiście musimy też umieć ją o pomoc poprosić. To może być trudne, bo w naszym społeczeństwie bywa traktowane jako dowód niekomptenecji. Matka według obiegowej opinii powinna być w stanie sobie ze wszystkim poradzić sama. 

Nie wspomina pani o partnerze. On nie może nam pomóc? Być dla nas wsparciem? 

Oczywiście, że może i często jest. A jeśli tak się składa, że ma dzieci z poprzedniego związku, a więc także większe doświadczenie w opiece nad noworodkiem, to może nawet w pewnym sensie przejąć rolę naszej matki. To ma swoje zalety pod warunkiem, że nie trwa zbyt długo, bo inaczej trudno wrócić do partnerskiego układu. Jednak bez względu na to, jak nam się układa z własną matką, nasz związek z nowo narodzonym maleństwem zależy także od naszej relacji z partnerem. 
Jeśli świeżo upieczeni rodzice są dwójką dojrzałych ludzi, którzy potrafią sami realizować swoje potrzeby i otwarcie prosić o pomoc, a nie w dziecięcy sposób się jej domagać, to rodzina ma wielkie szanse świetnie funkcjonować. Nawet jeśli jest wiele innych, niesprzyjających okoliczności. 

Kiedy możemy uznać, że nasze relacje z maluchem kształtują się bardzo dobrze? 

Wtedy, gdy w naszych kontaktach z dzieckiem przeważa radość i przyjemność. Najkrócej rzecz ujmując. 

To znaczy, że od czasu do czasu możemy też mieć dosyć? 

Oczywiście. Oczekiwanie, że będzie tylko przyjemnie, że nie będzie w nas złości, lęku i ambiwalencji jest nierealne. 

A jeśli czasem myślimy: „Lepiej mi było, kiedy tego dziecka nie było?”. 

To zależy od tego, jak często taka myśl się pojawia i czy ją do siebie dopuszczamy. 

Powinnyśmy dopuszczać? 

Tak. Takie myśli - pod warunkiem że nie są dominujące, tylko pojawiają się od czasu do czasu w trudniejszych momentach - są zupełnie normalne. Mogą być po prostu wyrazem żalu za dawnym życiem. Dla mnie to oczywiste, że jeśli kobieta przed zajściem w ciążę podróżowała po świecie, prowadziła aktywne życie towarzyskie i zawodowe, a teraz całymi dniami siedzi sama z dzieckiem, to może zatęsknić za tym, co było kiedyś. 

Młode mamy często też przeraża świadomość, że rozwój dziecka w pierwszych latach jego życia tak bardzo od nich zależy. Czasem mówią: „To okropne - wystarczy jeden fałszywy krok i trauma gotowa.” 

Bez przesady. Matka ma ogromny, ale nie wyłączny wpływ na dziecko. Jest jeszcze ojciec, dziadkowie, przyjaciele rodziny... Poza tym nie da się uniknąć popełniania błędów i one wcale nie muszą mieć jakichś tragicznych, nieodwracalnych skutków. Jak dowodzą przykłady wielu moich pacjentek, nawet jeśli ich więź z dzieckiem naprawdę rodzi się z wielkim trudem, to jeśli otrzymują właściwą pomoc, wszystko zaczyna się układać. 

Jakie jest największe wyzwanie macierzyństwa? 

Pozwolić sobie nie musieć być matką idealną. Nie próbować spełniać oczekiwań wszystkich dookoła: partnera, który chce mieć swoją kobietę z powrotem, mamy, która chce mieć wzorowo rozwijającego się wnuczka, społeczeństwa, które wmawia nam, że powinnyśmy szybko wrócić do dawnej formy, figury i życia zawodowego. 

Czy możemy liczyć na to, że z drugim dzieckiem będzie łatwiej, że ta miłość będzie prostsza? 

Tak. Po urodzeniu drugiego dziecka kobieta jest zwykle spokojniejsza, bardziej pewna siebie i swoich kompetencji. Już wie, że zbudowanie relacji z maluchem wymaga czasu i sobie ten czas daje. Pamiętajmy jednak, że miłość do drugiego dziecka jest też inna, bo ono jest innym człowiekiem, my jesteśmy w innym momencie życia, a nasz związek jest na innym etapie. 

Rozmawiała Ewa Pągowska 

Źródło: matkomnapomoc.p (kwiecień, 2009)