wtorek, 21 czerwca 2011

Impreza firmowa, Davy Jones i kolorowe drinki - czyli czego boi się matka po 3 latach urlopu wychowawczego?

W ostatni piątek zaliczyliśmy z moim M wydarzenie roku, a w zasadzie 3 -lecia ! Imprezkę, w klubie do 2 rano ... Ktoś powie też mi wydarzenie.... Ano nie lada wydarzenie  , zwłaszcza jak przez ostatnie 3 lata największym wydarzeniem było wyjście do kina raz na ruski miesiąc, lub grill ze znajomymi (nie za długo bo rano trza do dzieci wstać), a bywały i takie okresy kiedy największym przebojem sezonu były gorączka i hafty o 2 nad ranem ;-/ .

Tak więc wziąwszy pod uwagę natężenie z jakim udzielam się towarzysko przez ostatnich, jakichś (pominę milczeniem ile)-lat, można by mnie raczej sklasyfikować jako podgatunek starego grzyba niż homo sapiens sapiens lat 34.

No i jak na podgatunek starego grzyba,który przez ostanie x lat szczęśliwie sobie wegetował w doskonale sobie znanym biotopie czterech ścian domowego zacisza, na wieść M, że w piątek idziemy na imprezę zareagowałam po grzybiemu : "Czyś ty oczadział?!Nigdzie nie idę , idź sam, ja nie mam co na siebie włożyć" 

Na to M uprzejmie: "Pogięło Cię kochanie?!". 

Zamyśliłam się głęboko, a że dumanie nad sobą świetnie opanowałam w ciągu ostatnich 10 m-cy, więc dość szybko doszłam do wniosku : no pogięło mnie.
Wrzuciłam autoanalizę psychologiczną (moja kochana mama powiedział mi ostatnio pseudo psychologiczną - niech i tak będzie ;-), i  zdiagnozowałam co następuje: zdziczenie postępujące, samo umartwianie i kiszenie we własnym sosie. Ble! Trochę tak jak na statku kapitana Davy Jonesa (w Piraci z Karaibów - Skrzynia umarlaka), nawet nie wiesz kiedy obrastasz stagnacją i rezygnacją, tracisz wewnętrzną energię, nic dziwnego że Sparrow wolał koniec świata niż taki los.

Nie ciekawa ta diagnoza mi wyszła, zwłaszcza, że ostatnio zawzięłam się i postanowiłam robić sobie dobrze, uszczęśliwiać się i dbać o swoje dobre samopoczucie - nawet na siłę. Więc pomimo moich wciąż istniejących oporów (jak wiadomo diagnoza nie oznacza wyleczenia:), zapodałam sobie kopa pionizującego, postanowiłam nie dać się Davy Jonesowi i powiedziałam patrząc sobie w lustrze, prosto w oczy, "Zofio pójdziesz na tę imprezę i będziesz się dobrze bawić". 

 No i poszliśmy... i bawiliśmy się... i piłam kolorowe drinki... dużo... i gadałam... duuużo (ale to nic nowego ;)... i wróciliśmy o 2 w nocy.... i rano miałam kaca (dużego!).  Tak wszystko zgodnie z założeniami...

No a jak już puknęłam ten pierwszy klocek domina to teraz trzeba iść za ciosem ... żeby nie ukisić się w tym własnym biotopie, na nowo być sobą.






"Dorośli nigdy nie rozumieją niczego sami i dzieci są zmęczone wiecznym udzielaniem im wyjaśnień." (Antoine de Saint-Exupéry — Mały Książę)

Brak komentarzy: