środa, 29 czerwca 2011

Toksyczna matka


Siedzę i myślę co napisać, a w zasadzie jak napisać ...  jest mi od paru dni smutno, czuję się ... osierocona. Tak to dobre słowo  "osierocona".


Moja matka ... toksyczna matka. Gdyby zechciała zrozumieć, że mnie całe życie raniła i trzymała na smyczy... Nawet teraz, kiedy puściłam ten sznurek ona wciąż próbuje za niego szarpać. Nie odpuszcza, nie daje spokoju, jest jak powracający ból zęba: uparty i nieznośny.

Mama zawsze mnie kontrolowała, narzucała swoje zdanie, wysokie wymagania, kiedy byłam mała za pomocą bicia a kiedy coraz starsza wiecznymi szlabanami, zakazami, nakazami, pretensjami i manipulacją, wpędzaniem w poczucie winy. Ciągle miała do mnie o coś pretensję, odpytywała mnie i przepytywała, co zrobiłam, a czego nie i czy o wszystkim pamiętam. Jakbym nie umiała samodzielnie oddychać.  A jeżeli coś poszło nie tak, było to dowodem na brak mojej dojrzałości i odpowiedzialności. Tak jakby jej zawsze wszystko wychodziło idealnie, zawsze wszystko przewidziała - bo ona była i jest odpowiedzialna i dojrzała... a ja nie. Nie miałam prawa do prywatności: czytała moje pamiętniki i listy, mój pokój nie był moim tylko jej, a ja tu tylko mieszkałam. Obrażała się i dąsała, jeśli nie słuchałam jej "rad", które miały podtekst: "życzę sobie, żebyś tak zrobiła". I robiłam, bo miałam nadzieję, że kiedyś zasłużę na jej akceptację i zadowolenie z tego, co robię, osiągnęłam. Ale nie mogłam jej zadowolić, rzadko, kiedy jej się coś podobało i zawsze znalazła sposób, aby mnie skrytykować. A to jak się ubieram, jakie decyzje podejmuję, że podejmuję:), moje towarzystwo, moje pomysły. Jeszcze 2 lata temu potrafiła wbić mi szpilkę odnośnie mojego wyglądu, podczas oglądania zdjęć ze ślubu mojego ojca, na forum rodzinny mojego M zapytała kąśliwe "A gdzie ty pod tą sukienką ten gruby brzuch podziałaś?". To bolało, bo uważałam, że wyglądałam super, dobrze się bawiłam do tego jednego pytania. Zacisnęłam zęby i coś tam odpowiedziałam, nie dałam po sobie poznać jak to mnie zabolało, ale nie lubię już tych zdjęć. Zawsze włączała mi hamulec. Nic, co zrobiłam nie było tak jak trzeba, zawsze wszystko poprawiała utyskując przy tym, zawsze powtarzała, że powinnam być bardziej odpowiedzialna, że jeśli uważam się za dorosłą to powinnam to, tamto, siamto. A z drugiej strony nie akceptowała mojego dorastania i wiążącej się z tym, rosnącej niezależności. Tego, że mam chłopaka, który stanowił cały mój wszechświat (mój obecny mąż ;) ). Była zazdrosna o czas który z nim spędzam, zrobiła mi o to awanturę doszło nawet do przemocy fizycznej ... bo śmiałam się odwrócić do niej plecami, kiedy uznałam, że ta awantura do niczego nie prowadzi. Miałam 19 lat a ona wciąż próbowała manipulować mną za pomocą poczucia winy a jak to nie dawało efektów to siłą, przemocą fizyczną.

Nie cierpię jej tonu, kiedy mówi "no wiesz, zrobisz jak chcesz, to Twoje życie, ja już nie mam na nie wpływu, rób jak chcesz, ale musisz wiedzieć co ja o tym sądzę". Zwykłe słowa. Niby rozsądne, ale mogą być wypowiedziane na kilkanaście różnych sposobów, a ona wymawiała je w stylu: powinnaś zrobić jak ci mówię, inaczej nie będę z ciebie zadowolona.
Buntowałam się, zamykałam w sobie a wówczas słyszałam, jaka to ona biedna, bo córka się przed nią zamyka, otacza murem, a ona już nie wie co ma robić, "dziecko, pomóż mi bo ja już nie wiem jak mam do ciebie dotrzeć". Brzmiało to tak jakbym piła, paliła, ćpała i się puszczała a ona biedna starła się mnie ratować. A ja po prostu próbowałam stawiać granice, chronić swoją prywatność, prawo do rosnącej niezależności. Moją matkę to przerażało, jak to niezależne dziecko?!, jak je kontrolować?, i mówiła te słowa, które oznaczały dla mnie -  bądź grzeczna, posłuszna, rób jak każę a będę cię kochać. I wsiadałam na tę emocjonalną huśtawkę ponownie.

Mam dość jej manipulacji mną, jej humorów, nastrojów i tego, że mimochodem wtyka mi szpilę, lub podejmuje decyzje za mnie bez pytania o zdanie. Latami trzymała mnie krótko. Powrót na studiach po 24.00? Nie do pomyślenia, dopóki z nią mieszkam. Powiedzieć, w wieku 21 lat, wychodzę na imprezę? Nie możliwe, musiałam pytać o zgodę. Wyrażenie sprzeciwu wobec niej i jej postępowania, nawet, jako dorosła kobieta? O zgrozo!, "zapominasz moja droga, do kogo mówisz", "nie pyskuj". Własne zdanie i życie? "Do póki trzymasz nogi pod moim stołem będziesz robić to, co ci każę"? Prośba, aby pukała do drzwi mojego pokoju kiedy przyjmuję tych nielicznych znajomych? "Nie będę pukać do swoich drzwi", drzwi musiały być zawsze otwarte. Godne pochwały są: pracowitość, obowiązkowość, dobre maniery, posłuszeństwo wobec matki. A kiedy brakowało jej argumentów policzkowała, lub straszyła „Jak ci się nie podoba to się wyprowadź. Ciekawe gdzie pójdziesz, do ojca?” 
W końcu na pochwały zasłużyłam:). Byłam zdyscyplinowana i całe dotychczasowe życie dbałam o samopoczucie mojej matki, wysłuchiwałam jej żali, pretensji do innych, złorzeczeń na mojego ojca, starałam się jej pokazać jak jest dla mnie ważna: konsultowałam z nią wszystkie swoje decyzje (te ważniejsze i te mniej ważne) a kiedy czułam, że coś zrobiłaby inaczej (chociaż tego nie mówiła) czułam dyskomfort, że nie jest to do końca tak jak ona by to zrobiła; starałam się ją angażować w życie rodziny - bo brat wyjechał do Anglii a ja założyłam rodzinę i się wyprowadziłam - czułam się winna temu, że została w mieszkaniu sama  jak palec. Chciałam mieszkać blisko, żeby zawsze  pomóc i żeby czuła moją obecność, żeby było jej raźniej. Sądziłam, że ta troska, zwykłe bycie czy pomoc w tych drobnych sprawach (kupowanie za nią prezentów, przywożenie i odwożenie z wizyt u nas itp.) da mojej mamie poczucie bezpieczeństwa, udowodni jej jak bardzo ją kocham. W końcu chciałam się nawet z nią wybudować. Miałam wrażenie, że da jej to, wreszcie to upragnione ZADOWOLENIE.  Nie do wiary, ale zadowolenie u mojej mamy jest tylko chwilowe, bądź na zewnątrz:, kiedy chwaliła się przed znajomymi/koleżankami, że kupiliśmy duże mieszkanie, czy tym co osiągają wnuki,  chociaż tak naprawdę nigdy nie angażowała się emocjonalnie w nasze/ich sprawy, zaś zainteresowanie wnukami sprowadziła do minimum. Ludzie znają ją, jako uroczą, miłą, dowcipną, ludzką, pomocną i bardzo bystrą , inteligentną osobę... ja,  jako kontrolującą, samo umartwiającą się, despotkę i tyrana, który nie stronił od przemocy fizycznej. 

Brakuje mi matki, która jest ciepłym przyjacielem, wsparciem i drogowskazem a nie strofującym cerberem, który nieustannie ocenia i straszy, oczekuje i żąda. Brakuje mi tego, że nie tylko deklaruje pomoc, ale ją daje, tak normalnie, na co dzień, od serca a  nie po to, aby potem rościć sobie prawo do zadość uczynienia.
Toksyczna mama zatruwa skutecznie całe życie, słodkim jadem. Sama nie wiem czy tylko intuicyjnie czy z rozmysłem, planowo:). Ironia, aluzje, ale wszystko w eleganckiej oprawie, lub pod płaszczykiem, jak ostatnio, kiedy najpierw orzekła, że M to drugi po moim ojcu mężczyzna który ją ukrzywdził najbardziej na świecie (nie pytajcie o co chodzi, bo sama nie rozumiem?), i wylała w rozmowie ze mną żale na niego a potem powiedziała "ale nie myśl, że ja chcę mieszać w waszych stosunkach”. Jedną ręką mnie głaszcze, a drugą karze za to, że... no właśnie za co? Najczęściej za wyimaginowane  krzywdy, sytuacje w których nie okazaliśmy dostatecznego szacunku, nie takie spojrzenie, minę, ton głosu. Ani ze mnie narkoman, ani nie mam puszczalskiej młodości na koncie, skończyłam studia założyłam udaną rodzinę. Moja matka przekonana jest, że zawdzięczam to jej i jej metodom wychowawczym, między innymi regulaminowi kar cielesnych, który funkcjonował u nas w domu.

A teraz, kiedy stawiam granice widzę moją matkę jak obcą osobę, która potrafi tylko oczekiwać, żądać, i dyszeć nienawiścią, kiedy nie dostaje tego czego chce. Nie chce układać na nowo ze mną relacji opartych na prawdzie i wzajemnym poszanowaniu granic, potrzeb i możliwości. Ma żal za wypowiedzianą prawdę, która burzy wyimaginowany obraz idealnej, kochającej się rodziny. Obraz, z którego wymazała trzy lata przemocy fizycznej i usunęła szantaże, manipulacje mną, na którym nie widać, że jestem dla niej jak produkt jej życia, który jest po coś, a nie dzieckiem, które się kocha za to, że jest. Obraz, na którym nie widać jej zazdrości, złości, agresji, pretensji i żądań zadośćuczynienia za lata poświęcania się dla nas, wiecznego samo użalania się i samo umartwiania, oczekiwania, że teraz dziecko wypełni pustkę, która jest w niej. Na wszystkie sposoby próbowałam ją zrozumieć. Sama mam dzieci i wiem, jak wymagające jest macierzyństwo, ile człowiek daje z siebie, ale wiem też, że macierzyństwo to wybór a nie kara, i nie można oczekiwać za miłość do dziecka zadośćuczynienia z jego strony, tak jakby to było poświęcenie – miłość nie jest poświęcaniem się, nie można za nią oczekiwać rekompensaty.

Tłumaczyłam spokojnie i cierpliwie, że mimo wszystko ją kocham i zawsze będę wdzięczna za te dobre rzeczy, które mi dała, więc taki stan rzeczy nie ma sensu. Prosiłam, żeby nad sobą popracowała. Wiele znosiłam i wysłuchałam wielu oskarżeń, pretensji wypowiadanych z agresja i nienawiścią. Wiele wysiłku wkładając w to aby pozostać asertywną jak wtedy  gdy zarzuciła mi, że czekałam na jej śmierć i taki był mój plan od początku – żeby ją wykończyć... A niby, po co miałabym czekać? Wiem, ze impuls czasami każe jej wypluwać te słowa. Potem nigdy nie przeprasza, nie żałuje i nie wyciąga wniosków tylko udaje, że nic się nie stało, albo twierdzi, że ni takiego nie powiedziała


Nie ma żadnego wzajemnego poszanowania w relacjach z toksyczną matką. Reguły ustala ona i tylko można się ich nauczyć, lub przestać grać.  Nauczyć, że nie ważne, co i jak zrobię nigdy jej nie zadowolę. Nauczyć, że najważniejsza u p. Dulskiej fasada, a prawda … tę trzeba zakopać.  I dziwi mnie tylko ten  brak refleksji nad życiem.  Skupia się na tym, co wypada, a co nie, co ludzie powiedzą i czy odnoszę się do niej z należytym szacunkiem. A i pojęcie należytego szacunku czy godności jest u niej wybiórcze. To ona ustala zasady, według, których mierzy się czy ktoś zachowuje się z szacunkiem, czy godnością lub jak dorosły człowiek. Zasada głosi, że aby zachować szacunek dla jej osoby, godność, postępować jak dorosły należy postępować zgodnie z jej oczekiwania. W przeciwnym wypadku nie okazuję jej szacunku, depczę godność i jestem niedojrzała. Chciałaby kontrolować całe moje życie. Za młodu myślałam, że tak to po prostu z matkami bywa, że pewnej bariery się nie przeskoczy:). Z czasem, kiedy poznałam męża, urodziłam dzieci zrozumiałam, że w innych domach bywa inaczej, zwyczajnie, normalnie, ciepło i bez dąsów nie wiadomo, za co.


Przestałam grać w tę grę zwaną „pokochaj mnie mamo”. Mam rodzinę i musze ich chronić, i siebie też. Ustalam własne zasady i reguły, które stanowią: nie pozwolę ci się deptać, manipulować mną, oczekuję od ciebie mamo szacunku. Ale ona nie chce ich przyjąć do widomości, wciąż próbuje szarpać za smycz, która ja już puściłam. Zbladła we mnie nadzieja na jakiekolwiek poprawne stosunki, bo do tego trzeba dobrej woli z dwóch stron, a mama wciąż żąda, oczekuje i nie szanuje naszych granic. Pozostał smutek i rozżalenie, poczucie straty czegoś, czego tak naprawdę nigdy nie miałam i pozostało to tylko w sferze marzeń – kochającej, ciepłej mamy. Smutek minie, pogodzę się ze świadomością bycia emocjonalną sierotą i z brakiem ciepłej matki, z tym, że nigdy jej nie miałam.

Mama wiele mnie nauczyła i na pewno zawdzięczam jej zdobytą wiedzę, wychowanie i za to ją szanuję, ale pokazała mi też swoją agresję, złość i morze pretensji, brak szacunku dla mnie za to, że po prostu jestem.
Przeczytałam gdzieś, że trudno jest przeciąć pępowinę, ale recepta jest banalnie prosta: jeśli matka jej nie chce przeciąć to musi zrobić to dziecko, żeby nie utonąć :). Ja już nie tonę. 

13 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Cześć,

Cieszę się, że nie jestem sama z problemem toksycznej matki. Zazdroszczę Ci, że potrafisz tak konstruktywnie podejść do problemu i że masz swoją rodzinę. Ja jestem w samym środku szamotaniny, nie umiem się oderwać od rozdrapywania ran, od nawracania do emocji złości, nienawiści.

Życzę Tobie (i sobie!) powodzenia w budowaniu szczęśliwego życia w wolnosci od trucizny.

pozdrawiam - Lila
www.poradzesobie.wordpress.com

Anonimowy pisze...

czesc,
chyba duzo jest kobiet ktore maja niedojrzale matki, niestety. Nie wszystkie sobie zdaje sprawe z tego toksycznego zwiazku. Moja matka - jest podobna do tej opisanej wyzej z ta roznica ze sie za bardzo nie interesowala mna - tzn. mialam jedzenie i spanie ale nic poza tym - nie obchodzilam ja - nie miala dla mnie nigdy czasu - i dlatego mam o to duze pretensje. Manipulowala mna wpedzajac mnie w poczucie winy - przez jej emocjonalne wykorzystywanie - nie umialam byc blisko z drugim czlowiekiem. Wymaga ode mnie szacunku - ale na szacunek trzeba zasluzyc a ona nie zasluzyla. Nic o mnie nie wie - moi znajomi znaja mnie bardziej niz ona. Wyrozniala moja siostre jako lepsza i zrobila podzial w rodzinie - takie obozy wytworzyla - ja i tata oraz ona i moja siostra - to jest chore - ja nigdy prawdziwej mamy nie mialam a tej zimnej manipulatorki po prostu nie znosze. Ja jeszcze jestem na etapie zlosci -mam nadzieje iz niedlugo przejde nad tym do porzadku dziennego - natomiast jest to ogromna strata - brak normalnej mamy - bo to co ja mialam to jakas pomylka straszna - tez wymaga niewiadomo czego za to tylko ze dawala mi jesc....











Anonimowy pisze...

Najgorsze jest poczucie, że to ty jesteś winna, że to Ty ją ranisz i poświęcanie siebie, swoich marzeń, żeby było choć trochę lepiej, a i tak nie będzie. Bo przecież dla świętego spokoju lepiej zrobić, jak mama chce, bo inaczej znów będzie sądzić, że to ona jest ta najgorsza..a Twoje poczucie winy urośnie do gigantycznych rozmiarów. Podziwiam, że ktoś potrafi się od tego odciąć, ja mam 24 lata od 5 lat mieszkam sama, a wciąż daje się ciągać za sznurki, źle się czuję, gdy powiem na jej temat złe słowo, bo przecież to moja mama, tyle jej zawdzięczam, dobre szkoły, świetne wykształcenie, zagraniczne wycieczki, znajomość języków, zajęcia dodatkowe..przecież jak wstanie prawą nogą, potrafi być kochająca i wspaniała, czuję jakby mieszkały w niej dwie osoby.

Życzę Wam wszystkim dobrych relacji i spokoju, przede wszystkim.

Marta pisze...

Manipulacja, wpędzanie a wielu przypadkach także strach w poczucie winy to główne narzędzia jakimi operują tacy toksyczni rodzice, Odciąć się od tego, postawić własne granice jest niezmiernie trudno, to długi i często bolesny proces. Wiąże się z przyznaniem przed sobą do połamanego dzieciństwa, rozpoznaniem i zaakceptowaniem krzywd jakich doznaliśmy, emocji jakie temu towarzyszyły uczuć których się wyparliśmy. To droga do odnajdywania siebie. Koszt też często jest duży, czasami aby zyskać wolność, odzyskać siebie musimy stracić .... tę ułamkową , niezdrową relację z rodzicami. Większość rodziców nie będzie czuła potrzeby/chciała wprowadzania zmian w swoim życiu i podejściu do nas w odpowiedzi na nasze zmiany. Wówczas stajemy przed wyborem "ja" czy pseudorelacje z matka /ojcem.
Wiek nie ma tu większego znaczenia , czasami już w wieku 24 lat mamy ogromny bagaż doświadczeń oraz potrzebę odzyskania kontaktu z sobą, bo wiemy, że siebie w relacjach z rodzicami zatraciliśmy. Jak by nie było wybór drogi zawsze należy do nas, czasami pomaga dobra i fachowa lektura (zapraszam do czytelni, tam zamieściłam kilka tytułów które mi pomogły).

Życzę Wam dużo siły i mocnej woli w drodze do odzyskania siebie. Patrząc wstecz wiem, że to możliwe i że bez względu na to co po drodze nam się trafi ZAWSZE warto walczyć o siebie, bo na końcu drogi jesteśmy MY; a tylko pełna akceptacja i zrozumienie swoich potrzeb, uczuć i emocji daje poczucie równowagi i prawdziwego, spełnionego życia.

kwiatek na bagnach pisze...

O, jak to dobrze, ze trafiłam na ten post!To, co napisałaś, jest mi tak dobrze znane z autopsji... Z tym, że ja leczę rany zadane nie tylko przez toksyczną matkę, ale i tych, którzy zaprzeczali, jakoby działa mi się od niej krzywda. Skarżysz się zaufanej osobie (spowiednikowi, psychologowi itp. ) i to jeszcze ty obrywasz, bo jakim prawem robisz z matki takiego potwora i jak śmiesz takie bzdury o własnej matce wygadywać, nie wstyd ci???!
W te wakacje zerwałam definitywnie relacje z moją rodziną. Miałam okazję rozmawiać z matką, nazwać problem po imieniu. Nie wyparła, ale nie sądzę, by zrozumiała. Przyznała, że krzywdziła mnie jako dziecko, a że jakąś bardzo mądrą książkę akurat u nas w domu znałazła na powyższy temat i tam wyczytała, że przebaczenie uzdrawia relacje, to... wymuszała na mnie owo przebaczenie jej! No i tu wszelakie mesjanistyczne ideologie zaprzęgła, jaka to ze mnie chrześcijanka, Boga już się wyrzekliśmy i skończymy w piekle i takie tam.
Po trzech tygodniach od wyjazdu od nas próbuje znów ścigać mnie sms-ami. Nie odpowiadam. Pozamykałam drzwi, furtki, okna i okiennice. Zerwałam kontakt nie tylko z matką, ale z każdym, z którym ona ma kontakt i przez którego mogłaby nas szpiegować.
Mam objawy detoksu.Silne migreny, zawroty głowy, mdłości, skoki ciśnienia. Odchorowuję. I silną potrzebę zdrowych, rodzinnych relacji. Na szczęście mam kochającego męża i trójkę wspaniałych dzieci.

Anonimowy pisze...

Witam
Mam 40 lat i wlasnie wdopiero teraz uswiadomilam sobie iz mam toksyczną matkę. Stałosiesię to przez przypadek. Moi rodzice mieszkaja na wsi, przyplatal sie do nich kotek wychudzony, porzucony..nie bede tego opisywac ale ciag zdarzen min postawa moich rodzicow zwlaszcza mamy doprowadzila do tego iz postanowilam tego kotka wziac do swojego mieszkania. Strasznie mi go bylo zal. I coz jak sie domyslacie moja mama byla przeciwna temu pomyslowi wiec zrobilam to po kryjomu. Cala sprawa wyszla na jaw. Wiedzialam to wiec postanowilam - bo itak zle sie z tym czulam- przyznac sie ,opiwiedziec dlaczego tak zrobilam. Uslyszalam wiele zarzutow- tak jak slyszalam je cale zycie. Natomiast teraz okazalo sie ze jestem wyrodna córką ktora oszukała matkę, a matka nigdy nie oszukala swojej matki, nie ufam matce itd a na koniec ze mam sie tego kota pozbyc bo przeciez niemoge miec w domu ani kota ani psa. Ze sie zlitowalam nad kotem a jak juz chcialam miec to powinnam wziac rasowego a nie takiego wyrzutka. Generalnie po raz kolejny ogrnomne poczucie winy, poczucie ze sie jest ta najgorszą, ze tak powinnam oddac kotka do ktorego jzu sie przywiazalam a on do mnie.... Ran zadanych bylo tak wiele ze zaczelam szukac w internecie o toksycznych rodzicach. No i wyszlo wszytko to co calre zycieprzezywalam i nie wiedzialam dlaczego czuje sie jak ta najgorsza co to nic nie potrafi, co ciagle musi sie tlumaczyc, co klamie aby zrobic to na co ma ochotę, .... Od miesiac przezywam stres ale koją mnie tewszyskie artykuly ktore znalazlam w necie. moja mama niby nadal ze mna rozmawia ale nie tak jak kiedys - mimo ze tez to nie byl ideal. Nie wita sie ze mna tak jak kiedys tylko tak oschle na odeglos. Nie rozmawia tak jak kiedys- po porstu doszlam do wniosku ze mi tego nie wybaczy- az smieszne - tego ze wzielam kotka do domu. Nie mam prawa zrobic czegokolwiek inaczej niz moja mama a mama nie toleruje zwierza w domu. W domu musi byc porzadek i ja go powinnam miec. Kiedys bylo mi smutno ze mikam daleko- teraz uswiadomilam sobie ze to moje wybawienie. I choc cierpię bo kocham swoją matkę , bo wiele dla niej poswiecalam zeby ja zadowolic, (nigdy tego do konca nie zrobilam bo zawze bylo cos nie tak) to w koncyu zrozumialam zeta jej zlosc i nienawic to jej problem- nie moj. Na koniec dodam iz moja mama zakalaza mi rozmow o kocie- zreszta i tak mi zdechnie i poniszczy wszystko w domu bo tego mi mama zyczy. Wciaz nie moge sie nadziwic jak przezte 40 lat dalam sie zniewolic. Ciagle jestem w dolku ale po woli chyba z niego wychodzę- niewiem czy kiedykolwiek do konca wyję ale probuję- lecze swoją pogiętą psychikę rozmową, czytaniem rozmyślaniem. Prędzej chyba Bog mi wybaczy tę straszna rzecz ktorą zrobilam niz moja mama, która tak strasnie kocham. Powiedziala ze oddala by za mnie zycie a ja jej cos takiego zrobilam- znacyz postapilam wbrew jej wymaganiom. Przykrywka jest oczywiscie moje klamstwo, do ktorego sie przyznalam ale nie zostalo mi wybaczone ani zrozumiane. Na koniec napisze jeszcze iz nie pamietam by moja mama kiedykolwiek przyznala komus rację, lub przyznala sie do błedu, lub przeprosiła...ja natomiast zawsze czulam siewinna, przepraszalam i przyznawalam sie do lbdu.... To bardzo upokarzające i destruktywne... Pozdrawiam wszyskie dzieci z toksycznych rodzin i dziekuje Wam za wsparcie.

Marta pisze...

Patati znalezienie właściwego słuchacza jest bardzo ważne. Taka osoba musi nie tylko umiec słuachc ale i wykazac się empatią oraz nie osądzac. Z rozmów ze znajomymi wiem, że nie każdy psycholog/terapeuta to potrafi. Spowiednik ... no cóż ja jestem ateistką więc byc może moja ocena w tej sprawie nie będzie miarodajna, ale sądzę, że osoba, którą ograniczają silne przekonania religijno kulturowe (. np. czcij ojca swego i matkę swoją, lub przekonanie że obowiązkiem chrześcijnina jest wybaczac, nadstawac drugi policzek itd.)taka osoba nie będzie potrafiła unieśc ciężaru odpowiedzialności wiążącej się z poszukiwaniem prawdy o toksyczności relacji wielu dzieci i ich rodziców.
Wybaczenie ...ono nie jest obowiązkiem, ja mojej matce nie przebaczyłam, nie wiem czy kiedyś będzie we mnie na to miejsce, ale dzisiaj nie potrafię. Jestem przekonana, że nikt nie ma prawa oczekiwac od nas - dzieci toksycznych rodziców, wybaczenia im krzywd,które nam wyrządzili tylko dlatego, że są naszymi rodzicami. Ja często od znajomych słyszałam, ale to twoja matka, ona kochała cię na swój sposób. Jakby nie brali pod uwagę, że ten jej sposób bardzo mnie krzywdził. Myślę, że gdyby te same rany i krzywdy (bicie, słowne poniżanie, szantaż emocjonalny, manipulacje itd.) zadała mi jakaś obca osoba nikt nie oczekiwałby ode mnie wybaczenia.
Twoje objawy detoksu przypominają mi moje rozterki. To efekt świadomości łamania utartych latami schematów, postępowania niezgodnie z oczekiwaniem rodziców, tego że świadomie z premedytacją łamie się zasady rodzinne. Tak było do czasu aż przekonałam się, dotarło do mnie, że z tego powodu świat mi się nie zawalił, nie spaliły mnie ognie piekielne, nie stałam się gorszym człowiekiem - wręcz przeciwnie odzyskałam wolnośc, spokój, stałam się lepszą matką, stałam się lepsza dla siebie.
Bardzo mi w tej drodze pomogły książki Alice Miller, które gorąco i Tobie polecam. I trzymam za Ciebie kciuki.

Marta pisze...

Anonimie toksycznej matki/ojca nie da się zadowolic. Całe nasze życie polegało na staraniach o ich zadowolenie i miłośc, które jeśli już się pojawiały to na chwilkę. Miłośc nie polega na poświęcaniu siebie i oczekiwaniu zadośc uczynienia za poświecenie. Wszystko co dajemy z miłości dajemy z własnej woli, trudno mi nawet zakceptowac, że ktoś nazywa to poświęceniem. Ja po urodzeniu dzieci zostałam z nimi w domu, nie dlatego że ktoś mi kazał lub tego ode mnie oczekiwał, ale dlatego, że jej kocham i uważałam, ze tak dla nich będzie najlepiej. Nie rozpatruję tego w kategoriach poświęcenia (choc teraz na nowo muszę szuka pracy) tylko wolnego wyboru i mojej decyzji.
Z własnego doświadczenia z moja matką, myślę, że Twoja matka jest na Ciebie zła nie dlatego, że wzięłaś tego kota ale dlatego, że miałaś czelnośc podjąc własną, niezależną decyzję - nie podporządkowałaś się. Ta obraza majestatu, chłód, oschłośc w rozmowach z Tobą i kontaktach to ma byc kara dla Ciebie, i próba manipulacji abyś, jak to nazwała moja matka, "opamiętała się".
Najważniejsze, że już zaczęłaś widziec, to ogromny krok ku prawdzie i sobie. Trzymaj się, będę Ci dopingowac.

Anonimowy pisze...

Kochani, czytam, czytam i zaraz się rozpłaczę... u mnie jest dokładnie tak samo. Zbliżam się do czterdziestki, mam nastoletnie dziecko. I dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że moje relacje z mamą są mega toksyczne. Moja mama życie za mnie odda, nieba przychyli, wszystko dla mnie... pod warunkiem, że wszystko robię tak, jak ona chcę (w moich sprawach, nie chodzi o ingerencje w jej problemy). Bo jeżeli nie, to z kochającej, życzliwej mi osoby staje się oschła, obrażona, agresywna, a kolejny etap to histeria, żale, że ona dla mnie tyle, a ja taka niewdzięczna, nienawidzę jej pewnie, niszczę ją itp. Wówczas procedura jest następująca: trzeba za nią chodzić, nawet przez kilka dni, mówić, ale mamo, zrozum, proszę, płakać, przepraszać... w końcu wspaniałomyślnie mi wybacza i dalej jesteśmy niby szczęśliwą rodziną. Problem polega na tym, że od prawie roku jestem w szczęśliwym związku, oczywiście nie akceptowanym przez mamę (bo stać cię na kogoś lepszego) i od tego czasu w domu zrobiło się prawdziwe piekło, w sumie o wszystko (mama robi zadymę, ja płaczę, dziecko mnie pociesza i mówi babci, żeby mnie zostawiła w spokoju, a babcia jeszcze głośniej, że zmanipulowałam dziecko i teraz moja córka uważa ją za potwora). Po każdej awanturze coraz dłużej dochodziłam do siebie, płakałam godzinami jak córka była w szkole, łaziłam po lesie, zaczęłam zaniedbywać pracę, było mi wszystko jedno, to śmieszne, ale czułam się małą odtrąconą dziewczynką, wszystko oddałabym, żeby mama znowu się do mnie życzliwie odezwała, pragnęłam akceptacji jak przedszkolak, a przy tym głos rozsądku mówił mi, że zerwanie z moim partnerem żeby mama była zadowolona to nie jest dobre rozwiązanie. Zaczęłam chodzić do psychologa, który pomógł mi nabrać do tego trochę dystansu. W domu od tygodni nie rozmawiamy (tata też się nie odzywa, bo przecież jestem podła dla mamy), ja szukam mieszkania, partner jest dla mnie super wsparciem, chociaż czuje się źle że te relacje są takie z jego powodu, ale boli mnie strasznie, że mama woli mnie odrzucić niż uszanować fakt, że chcę decydować o swoich sprawach, brakuje mi ciepła, wsparcia, dobrego słowa, kochania mnie takiej, jaką jestem, a nie wyobrażenia o mnie. Czuję, że dla mamy byłam po prostu zdalnie sterowaną zabawką, która teraz się popsuła i jeździ w innym kierunku niż się steruje. U mamy nie ma miejsca dla mnie jako niezależnego człowieka, który ją kocha, chce wspierać, pomagać, rozmawiać, ale o swoim życiu decyduje sam. Mama mnie takiej nie chce i nie potrafi kochać! Pomału uodparniam się na jej manipulacje, szantaże i histerie, skupiam się na swoim spokoju (na ile to możliwe), dziecku, pracy, związku. Szkoda że tak późno sobie uświadomiłam, że te relacje były chore, ale lepiej późno niż wcale. Trochę mi to chaotycznie wyszło, ale to było w pełni spontaniczne po przeczytaniu Waszych wpisów. Pozdrawiam Was serdecznie

Anonimowy pisze...

A mnie nie chce się juz opisywać. Mam 50 lat, dwoje dorosłych dzieci i kochanego męża. Gdy czytałam post czułam tak jakby to było o mnie, jakbym sama to pisała. Odciełam pepowinę i jestem sobą, ale odcięłam całkiem niedawno. Moja Matka nie chce sie z tym pogodzić i stosuje rożne chwyty, używa rożnych narzędzi, ale: na mnie to już nie działa. Jestem wolna choć trochę jednak smutna bo ubolewam że moja matka nie jest dla mnie miłością i wsparciem a ja jej na stare lata. Kocham ją ale nie znoszę jej manipulacji. Zatruwała mnie przez całe życie, juz mam dość, już przekroczyła granice, czuję się wolna.

Marta pisze...

AnnoElżbieto.... ciesz się wolnością, odcięcie pępowiny nie jest wcale prostą sprawą... udało Ci się i to jest najważniejsze. Smutek ... czasami będzie o sobie dawał znac, ale da się z nim życ, to uczucie jak każde inne, tym łatwiej sobie z nim radzic, kiedy ma się świadomośc życia dla siebie i w zgodzie z sobą.
Trzymam za Ciebie kciuki :)

Anonimowy pisze...

Dziękuję za ten post - dzięki niemu może łatwiej pozbędę się poczucia winy, że "porzuciłam" swoją matkę :) Przez lata próbowałam uzdrowić nasze stosunki, przepracować zadry z dzieciństwa i wczesnej młodości (mam 40 lat), rozmawiać jak z dorosłym człowiekiem pełnym dobrej woli. Zawsze trafiałam na mur - to ze mną rzekomo było coś nie tak. Aż wyczerpała się we mnie dobra wola, chęć szukania jakiejkolwiek zdrowej płaszczyzny relacji. A że nauczyłam się na pamięć wszystkich jej chwytów, żaden już na mnie nie zadziała. Jeszcze tylko te wyrzuty sumienia... Ale i z tym sobie poradzę - i życzę tego Wam wszystkim. Pozdrawiam, Agata

Anonimowy pisze...

Ja mam podobna sytuacje. Ach tak dluga historia, ze masakra. Chodze na terapie od prawie 3 lat...poszlam na nia z lękami, wielka niesmialoscia i okazało się, ze jestem ofiara przemocy psychicznej haaa. Ze moje sprzątanie, gotowanie nigdy nie zadowoli mojej matki. Ze jak stane na glowie to nic nie da. Ze mam prawo powiedzieć, ze nie chce czegos robic bo najzwyczajniej w swiecie nie mam na to ochoty...nie wiedziałam, ze tak mogę. Zawsze bylam wtedy wstretna niewdziecznica. Pomijajac to, ze okazało się, ze nie jestem kretynka, idiotka albo pierdo**** kretynka czy idiotka. Ze to, ze ona przeklina czy mmnie wyzywa to nie moja wina- zawsze jak mowilam "mamo dlaczego tak mówisz" to ona wtedy odpowiadala/odpowiada " Bo Ty mnie tego nauczylas". Ze mój okres buntu jaki przechodziłam majac 15 lat wcale nie zniszczyl jej zycia- zawsze do tej pory wraca do tego- mam teraz 24 lata i ciagle wypomina, ze wtedy jak miałam 15 lat zniszczyłam ja, co ona strasznego przezywala wtedy jak ona cierpiała- a tak naprawdę ja wtedy przechodziłam pieklo sama ze sobą- anoreksja, proby samobójcze samookaleczanie alkohol....mimo iż się zmieniłam- poszlam na studia nadal jestem huliganica, pijaczka, menelica, moi znajomi to najgorszy margines społeczny, który mnie omotal i doi ze mnie kase a ja jestem dziwka, suka, prostututka, pizda. Doklaaadnie wszystko to samo. Jest za wiele tego na jeden raz do opisania,.... dokładnie brak granic.. no i zaczelam stawiac te granice... i od 2 dni mieszkam sama. Ucieklam....nie mogłam już. Mieszkam w naszym drugim mieszkaniu...którego nie chciała mi dac, wynająć- bo ja je zniszcze ze swoimi menelami, rozniosę, sprzedam, przepije ..... COS NIESAMOWITEGO. aLE ZAGROZILAM jej, ze będzie masakra jak mnie nie pusci...ze znajde cos innego, ale musze odpocząć... zgodzila się. Kiedy wychodziłam...nagle zrobila się jak prawdziwa mamusia- zrobila mi salatke, dala proszek do prania, pieniądze.... ladna gra... oskar. Już na drugi dzień zero kontaktu....nie odbuera telefonow...a ja dzwonie jak glupia...bbo się martwię...i poczucie winy. Wiem jak z tym walczyc, ale jest ciężko. DAm rade-dla siebie. Musze stanac na nogi...przecież słuchajcie był okres, ze ja się wstydziłam isc do sklepu i poprosić o wedline. Nic dziwnego jak ja nic nie umiem dobrze zrobić, podłogi umyc, uczyc się, ladnie wygladac. Jezlei chciałby się ktoś dowiedzieć czegos więcej to piszcie ania_007@o2.pl jakies wsparcie? odpowiem na pytania może cos pomoge i poradzę. buziaki-dużo sily dla nas i wiary w siebie